O pracy posłanki, o śląskości oraz o sprawach związanych z Rudą Śląską rozmawiam z Danutą Pietraszewską.
Czy doświadczenie nabyte podczas pracy w samorządzie miejskim pomaga w pracy posłanki?
Tak, bardzo. Moje doświadczenie samorządowca jest cenne, pomaga mi w pracy, a szczególnie w rozumieniu problemów samorządów w walce o to, co im się należy. Przykładem może być ustawa geologiczno-górnicza. W pracach komisji nadzwyczajnej reprezentowałam stronę ludzką i samorządową – moja obecność była tam jak najbardziej uzasadniona, choć wśród niektórych budziła wątpliwości. Ustawa ta w dużej mierze dotyczyła regulowania relacji między samorządem a górnictwem. Moją rolą było ustawienie władzy gminnej we właściwej hierarchii tak, aby gmina mogła być partnerem w negocjacjach z kopalnią w sprawach szkód górniczych.
W przypadku naszego miasta są to tematy wciąż aktualne.
Dotyczą głownie odszkodowań. Jako wiceprezydent naszego miasta żyłam tym na co dzień. Przeprowadziłam wiele skutecznych negocjacji m.in. z kopalnią Pokój, efektem czego zostały wyremontowane budynki szkół i przedszkoli, które ucierpiały wskutek szkód górniczych.
Samorządy miejskie są obciążane coraz nowymi obowiązkami, a co za tym idzie kosztami.
To prawda. Często posłowie, którzy nie mają doświadczeń w pracy samorządowej reagują nerwowo na żądania gmin wnioskujących o większą ilość środków na realizację zadań własnych. Ja takie inicjatywy popieram. Wiem, że bez pieniędzy realizacja zadań nie jest możliwa. Dlatego też często wspieram gminy w pozyskiwaniu środków na zlecone przez państwo zadania. Takim zadaniem jest na przykład budowa żłobków i przedszkoli. Na ich budowę udało się pozyskać, w wyniku mojej interwencji u samego pana premiera, dodatkowe środki w kwocie 320 milionów złotych plus 50 mln zł na budowę żłobków - będzie to stanowiło znaczne wsparcie dla samorządów.
Ustawy związane z oświatą są najbardziej satysfakcjonujące?
Owszem, ale również te samorządowe, a także te dotyczące polityki społecznej. Zawsze byłam społecznikiem – człowieka i jego problemy stawiam bezwzględnie na pierwszym miejscu.
A czy Pani wspiera swoimi działaniami organizacje i instytucje miejskie?
Oczywiście. Często podejmuję interwencje na szczeblu regionalnym oraz ministerialnym. Reaguję na sytuacje zagrażające ich funkcjonowaniu.
Niedawno zgłosił się do mnie rudzki oddział sanepidu z problemem braku środków na bieżące funkcjonowanie. Interpelacje w tej sprawie skierowałam do Wojewódzkiego Inspektora Sanepidu, a także do Ministra Finansów, który w odpowiedzi zapewnił, że zostanie zwiększona kwota na funkcjonowanie miejskich oddziałów sanepidu na Śląsku.
Czyli taka droga interwencji jest dobra?
Ważne aby była skuteczna, bo dotyczy ludzi z rzeczywistymi problemami. Często podejmuję interwencje bądź postuluję zmiany legislacyjne w wyniku oddolnych wnioskowań.
Czy takich udanych interwencji jest więcej?
Pomyślnie zakończyła się zgłoszona w moim biurze sprawa przedsiębiorców, którzy uzyskiwali dochód z tytułu pracy nakładczej. Niejasność przepisów spowodowała, że ZUS zażądał od nich zaległych składek. Były to kwoty, które przewyższały ich możliwości. Współpraca z zainteresowanymi dała podstawy do satysfakcjonujących ich zmian w ustawie.
Sukcesem zakończyła się także interwencja w sprawie podwójnego opodatkowania szpitali z powodu niejednolitej interpretacji przepisów podatkowych – pieniądze trafiały nie dość, że do Urzędu Skarbowego to i do Ministerstwa Finansów. Problem zgłosiła wiceprezydent Świętochłowic, ponieważ dotyczył on także Szpitala Miejskiego w Świętochłowicach. Moja interpelacja do Ministerstwa Finansów oraz do Ministerstwa Zdrowia z prośbą o jednoznaczną wykładnię prawa dała pozytywne rezultaty – wydano jednolitą interpretację prawa, zgodnie z którą szpitale będą płacić podatek tylko raz.
A Szpital Miejski w Rudzie Śląskiej?
Staram się pomagać w miarę potrzeb i możliwości, pod warunkiem, że dotrą do mnie informacje o problemach szpitala. Ratowałam w ten sposób okulistykę interwencją zarówno w śląskim jak i w centralnym NFZ. Sprowadziłam ministerialną komisję, która zajęła się badaniem kontraktowania w naszym regionie. Nasz szpital uzyskał efekt połowiczny – zwiększono mu kontrakt na poradnię okulistyczną. Dopiero od nowego roku trzeba będzie walczyć o lepsze warunki dla oddziału szpitalnego okulistyki, ale oferta musi być przygotowana perfekcyjnie. Ostatnia zajęła przedostanie miejsce w rankingu, co bezpośrednio stało się przyczyną ich kłopotów.
Czyli sprawy Rudy Śląskiej zawsze są dla Pani ważne?
Jest to dla mnie oczywiste. Wspomagam i wspomagałam działania, które mogą przynieść wymierne korzyści dla miasta i jego mieszkańców. Razem z byłym prezydentem Andrzejem Stanią pozyskaliśmy środki na I etap budowy drogi N-S w kwocie 43 mln zł. Miasto finansowało jedynie 15% wartości inwestycji. Skutecznie zabiegałam o refundację środków na budowę rynku – miasto z tego tytułu pozyskało ponad 11 mln zł. Mimo wielu oponentów, jestem przekonana, że ludzie zrozumieją, że budowa rynku była dobrą inwestycją. Nasze miasto, które jest zlepkiem wielu dzielnic musi mieć centralny punkt.
Zgłaszają się również osoby prywatne?
To jest nieuniknione, ponieważ moje hasło przewodnie brzmi „Dla ludzi, dla Śląska”. Często okoliczności sprawiają, że interweniuję również w sprawach prywatnych.
Jako wiceprezydent zajmowałam się pomocą społeczną, więc problemy ludzi nie są mi obce. Ludzie powinni sygnalizować swoje problemy, domagać się pomocy w ich rozwiązaniu, a poseł w uzasadnionych przypadkach może wskazać drogę prawną, a nawet interweniować w instytucjach lub urzędach, jeśli te nienależycie wywiązują się ze swoich zadań.
Przeprowadziłam kiedyś udaną interwencję – zgłosiła się osoba, która twierdziła, że jej emerytura została źle naliczona. W wyniku dobrej woli urzędnika chorzowskiego ZUS-u dokumenty zostały ponownie zweryfikowane – nowa wartość świadczenia była korzystna dla pani, która czuła się pokrzywdzona. Różnych indywidualnych przypadków, w których pomagam jest o wiele więcej.
Podkreśla Pani, że jest Ślązaczką.
Jestem wiceprzewodniczącą Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych. Aktualnie procedujemy ustawę o uznaniu gwary śląskiej jako języka regionalnego. Idzie to dość opornie, ponieważ nawet wielu z posłów śląskich nie popiera tego projektu. Jest to dla mnie mało zrozumiałe, ponieważ jako polonistka i rdzenna Ślązaczka uważam, że język jest najważniejszym wyznacznikiem naszej śląskiej tożsamości. Należy ją pielęgnować przekazując jej cechy i wartości z pokolenia na pokolenie. Nasza "inność” powinna być powodem do dumy.
Czy gwarę śląską należy skodyfikować?
Mamy kilkanaście odmian gwary śląskiej i wszystkie powinny pozostać. W różnorodności tkwi jej bogactwo. Jednak Rada Językowa może skodyfikować znaki diakrytyczne, dzięki którym będzie można gwarę zapisać, utrwalić dla potomnych. W formie mówionej język śląski wkrótce zaniknie.
A Pani jest dumna ze swojego pochodzenia?
Oczywiście. Mówiąc potocznie – "moje korzenie sięgają na 600”. Nie wszyscy ten zwrot rozumieją, więc wyjaśniam, że "600” oznacza głębokość pokładu kopalnianego pod śląską ziemią.
A jak wygląda współpraca Pani Poseł z władzami miasta?
Władza nie zawsze korzysta z mojego wsparcia, choć deklarowałam chęć wspierania każdej słusznej i ważnej dla miasta sprawy. Z własnej inwencji interesowałam się projektami placów zabaw w ramach programu Radosna Szkoła, wspierałam na szczeblu wojewódzkim wnioski o termomodernizację szkół, wydatki na fundusze remontowe w celu usunięcia azbestu. Moje działania okazały się skuteczne. Niestety, władze miejskie nie poinformowały mnie, że zagrożone są środki na realizację drugiego etapu budowy trasy N-S. Gdybym otrzymała taki sygnał, mogłabym podjąć współpracę i wspierać starania władz na poziomie regionalnym.
Nie odmawiam pomocy miejskim spółkom czy instytucjom, które się do mnie zgłaszają. Moje wsparcie traktuję jako pomoc dla miasta oraz dla mieszkańców. Ważne, by miasto się rozwijało. Przynależność i przekonania polityczne nie mają tutaj nic do rzeczy. Jestem posłem Rudy Śląskiej, ziemi śląskiej i zobowiązania wobec mojej małej ojczyzny są zawsze przeze mnie traktowane priorytetowo.
Przynależność polityczna pomaga?
Dobrze jest być w partii rządzącej, ponieważ możliwości pracy dla miasta i regionu są o wiele większe. Może to mieć przełożenie na skuteczność działań posła.
Jaką zasadą kieruje się Pani w życiu?
Uczciwością - tego nauczyli mnie rodzice. Uczciwość i prawdomówność to moje najważniejsze życiowe zasady wyniesione z domu. Dorzuciłabym jeszcze skuteczność w działaniu, bo jak mówi biblia – "Poznacie ich po ich owocach”. Na dzień dzisiejszy moje plony są nienajgorsze.
Praca posłanki przynosi Pani satysfakcję?
Tak. Choć kiedyś myślałam, że wyłącznie praca pedagogiczna jest moją wymarzoną, jedyną i przynoszącą satysfakcję. Gdy rozpoczęłam pracę w samorządzie, zorientowałam się, że daje mi ona większe możliwości, więcej mogłam zdziałać dla ludzi.
A co Panią skłoniło do kandydowania do sejmu?
Zawsze działałam na rzecz społeczności, szczególnie dzieci i młodzieży, organizowałam akcje charytatywne dla biednych mieszkańców, zajmowałam się profilaktyką. Z tego byłam znana, to pewnie pozwoliło mi na zdobycie odpowiedniej ilości głosów w wyborach do Rady Miasta. Kandydowanie do sejmu otwierało przede mną nowe pola działań nie tylko na rzecz miasta, ale całego regionu i kraju.
A pamięta Pani swoje pierwsze wystąpienie? Budziło zdenerwowanie?
W pierwszych miesiącach pracy w sejmie byłam bardzo zdegustowana. W mieście byłam osobą decyzyjną. W sejmie musiałam odnaleźć swoje miejsce, przecierać sobie drogę i walczyć o swój autorytet. Jednak wystąpienia publiczne nie wiązały się ze stresem – jako nauczyciel byłam do tego przyzwyczajona.
Czyli nie żałuje Pani swojej decyzji?
Nie. Sądzę, że wiele dobrych rzeczy udało się zrobić. Oczywiście nie zawsze w pojedynkę – nie udałoby się przeforsować zmian w ustawie dotyczącej górnictwa, gdybym nie pozyskała, oprócz mojego klubu, posłów niezrzeszonych jako moich sojuszników. Solista najczęściej skazany jest na niepowodzenie.
A czy wśród posłów zawiązują się przyjaźnie, znajomości?
Oczywiście, często są to osoby z innych regionów Polski. To są również trwałe znajomości, bo wiele osób jest w sejmie od kilku kadencji.
I zawsze rodzi się pytanie – czy kandydować w następnych wyborach?
Przy poprzednich obawialiśmy się, że jeśli wytypujemy nową osobę, mało znaną, to nie zdobędzie wymaganej ilości głosów. A w konsekwencji miasto nie będzie reprezentowane przez żadnego posła. Obecnie w Rudzie Śląskiej jest dwóch posłów, na dodatek każdy reprezentuje inną opcję polityczną. I tak jest dobrze. Dlatego zależy mi, by władze miasta z nami współpracowały, bo w innych miastach nie mają takiej możliwości, np. w Chorzowie czy Świętochłowicach. A dla miasta to wartość dodana.
Dziękuję za rozmowę.