Wokalista, klawiszowiec, kompozytor, autor tekstów i współzałożyciel zespołu Universe. Henryk Czich opowiedział nam o rodzinnym mieście, miłości i muzyce.
Urodził się Pan w Rudzie Śląskiej. Jakie jest Pana najpiękniejsze wspomnienie związane z miastem?
Tutaj wszystko się zaczęło. Całe dzieciństwo, szkoła podstawowa, pierwsze lekcje na pianinie, pierwsze piosenki napisane przeze mnie. Chyba każde wspomnienie jest ważne. Mieszkałem niedaleko lasu i często tam chodziliśmy z kolegami. Mieliśmy swoje ulubione drzewa, na które wspinaliśmy się. Pozostał mi w tego czasu zachwyt nad przyrodą. Najlepiej wypoczywam w lesie.
Swoją żonę poznał Pan 36 lat temu w pociągu. To była miłość od pierwszego wejrzenia?
Można tak powiedzieć. Jechaliśmy na warsztaty artystyczne do Wilkas na Mazurach. Mirek Breguła zawsze miał gitarę, więc nic nie stało na przeszkodzie, by umilić sobie trochę podróż i pośpiewać. Po chwili do naszego przedziału zaczęli zaglądać inni podróżni z wagonu. Przyszły też trzy ładne dziewczyny. Zaprosiliśmy je do środka. Jedna z nich usiadła mi na kolanach. Była podobna do Fridy z ABBY, której byłem fanem. Tak się zaczęła nasza znajomość. Na miejscu każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem. I tak trwa do dzisiaj.
Mają Państwo jakiś przepis na udany związek?
Trudno tu uogólniać. Każdy człowiek jest inny i każdy związek tym bardziej. U nas w małżeństwie z Ireną jest tak, że im jesteśmy starsi tym bardziej siebie doceniamy. Jest taka ewangeliczna zasada – przebaczać nie 7 razy, ale 77 razy. Myślę, że to jest klucz do udanego związku. Jesteśmy teraz 31 lat po ślubie i jest coraz lepiej. Ważna jest odpowiedzialność za rodzinę, ale i czas poświęcony siebie wzajemnie oraz dzieciom. Nie zawsze nam się to udawało, ale z perspektywy czasu uważam, że jest to fundamentalne dla przetrwania i dobra małżeństwa.
Pana żona pochodzi ze Strumienia, a córki urodziły się w Cieszynie. Teraz mieszka Pan w Mikołowie. Dlaczego akurat Mikołów?
Po ślubie przeprowadziliśmy się do Katowic. Mnie często nie było w domu z powodu wyjazdów na koncerty, więc w okresach, kiedy moja żona była w ciąży pomagała jej mama, która mieszkała w Strumieniu. Ten rejon podlegał szpitalowi w Cieszynie, z tego tez powodu i starsza Sara i młodsza Martyna urodziły się w tym mieście.
Co do Mikołowa, to też przypadek. Podczas wspólnych koncertów z kabaretem Masztalskich, jeden z nich, Henryk Grzonka, zapytał mnie, czy nie znam kogoś kto chciałby się wybudować w Mikołowie. Potrzebował sąsiada do zbudowania bliźniaka. Chciałem mu pomóc, więc zaproponowałem, że może ja. Była to spontaniczna decyzja, nawet nie skonsultowana z żoną. I tak w ciągu kilku lat, systemem gospodarczym wybudowaliśmy nasz własny dom. Dziś uważam, że była to dobra decyzja. Mikołów jest bardzo pięknym spokojnym miasteczkiem i dobrze się tu czujemy.
Z Mirkiem Bregułą po raz pierwszy spotkał się Pan 13 października 1981 roku w Klubie Spółdzielca w Katowicach i to odmieniło wasze życie. Zastanawiał się Pan gdzie i kim by Pan był gdyby nie to przypadkowe spotkanie?
To na pewno było wtedy zrządzenie losu. Spotyka się dwóch nieznajomych sobie chłopaków, którzy podobnie tworzą, śpiewają, grają i chcą tego samego. Oboje przeczytaliśmy ogłoszenie w gazecie i pojawiliśmy się przed drzwiami klubu jednocześnie. Nawet spytano nas, czy jesteśmy razem. To był jeden z najważniejszych dni w moim życiu. Trudno powiedzieć co by było, gdybyśmy nie przeczytali tego ogłoszenia. Być może dziś nie robilibyśmy tego wywiadu i nie byłoby o czym opowiadać. Dzięki Bogu, że było.
Pierwszy występ zespołu Universe odbył się 9 maja 1982 r. przed klubem Kuźnik w Chorzowie. Jak wspomina Pan ten moment?
Nastąpił w końcu ten moment, kiedy przyszło nam zaprezentować się publicznie. Kiedy zapytano nas o nazwę zespołu, bo pomagał nam wtedy na perkusji Jurek Bednorz – zdaliśmy sobie sprawę, że jeszcze się nie nazywamy. Trzeba było szybko podjąć decyzję. Wrzuciliśmy do przysłowiowego kapelusza kilka propozycji napisanych na szybko na kartkach… i wylosowaliśmy ZAKAZ WJAZDU. Nie do końca byliśmy zadowoleni z tego losowania. Czuliśmy, że to musi być związanie z niebem , gwiazdami. KOSMOS odpadał, bo już taki zespół był. Mirek zaproponował UNIVERSE z piosenki Beatlesów – „Across the Universe” i tak zostało. Pamiętam, że po naszym występie, konferansjer powiedział takie słowa: „Zapamiętajcie państwo tą nazwę. Jeszcze nie raz o niej usłyszycie.” Te słowa okazały się prorocze.
Czy zastanawiał się Pan jak wyglądałby zespół teraz gdyby Mirek Breguła żył?
To bardzo trudne pytanie. Jeśli patrzeć przez pryzmat choroby Mirka to jeszcze trudniej odpowiedzieć. Z jednej strony choroba krtani - lekarz zabronił Mirkowi śpiewać przez ponad rok. Oprócz tego odnowiona kontuzja kolana, która wymagała operacji. Jeśli do tego dodać kryzys w małżeństwie i parę innych problemów mniej i bardziej ważnych to sytuacja wcale nie była komfortowa. Właśnie w tym czasie to ja zacząłem go zastępować w roli wokalisty i widziałem z bliska całe to jego cierpienie, którego nie chciał pokazywać na zewnątrz. Gdyby przewalczył te choroby na pewno grałby dalej. To było jego powołanie i miał do tego niezwykły talent. Zawsze marzył, aby nasze koncerty były jak najlepsze i na pewno takie by były.
Czy pisze Pan nadal piosenki?
Tak, choć może nie aż tyle co w młodości. Mam wiele pomysłów i melodii, ale gorzej z tekstami. Kiedyś pisało się lżej, nie było presji czy to się spodoba czy nie. Teraz jest duże oczekiwanie i to mnie trochę blokuje. Piosenka musi o czymś mówić i mieć sens. To nie jest tylko kilka pasujących słów do melodii, ale coś co ludzie będą chcieli słuchać i utożsamić się z tym. Mirek wysoko podniósł poprzeczkę i nie chcę jej obniżyć. Oprócz gry w UNIVERSE jestem też zaangażowany we wspólnotach Szkoły Nowej Ewangelizacji w Gliwicach i w mikołowskiej parafii św. Wojciecha. Ostatnio napisałem pieśń „ SALUS POPULI NICOPOLENSIS” z okazji koronacji Matki Boskiej Mikołowskiej oraz „JAK ANIOŁ GABRIEL”. Obie stały się już „lokalnymi przebojami” i chętnie są śpiewane w kościołach. Wspomnę tu, że jeszcze zanim spotkałem się z Mirkiem tworzyłem już swoje kolędy, które dzisiaj są bardzo popularne np. „MALEŃKI JEZU” czy „GDY ZAPADA GRUDNIOWA NOC”.
Ostatni album „Mijam jak deszcz” ukazał się w 2008 roku. Dlaczego od tamtego czasu nie powstała żadna nowa płyta?
Miałem pomysł, aby po śmierci Mirka zorganizować koncert w katowickim Spodku z różnymi wykonawcami, którzy zaśpiewaliby po jednej piosence i wydać to na płycie. Niestety nie miałem wtedy odpowiedniego wsparcia w mediach i nie udało się tego zrealizować. Zamiast tego corocznie odbywał się w Chorzowskim Centrum Kultury koncert urodzinowy Mirka Breguły, na którym na przestrzeni lat pojawiło się wiele znanych artystów. m.in. Andrzej Lampert, Piotr Kupicha, Paweł Kukiz, Robert Chojnacki, Ryszard Sygitowicz, Ewa Uryga, Katarzyna Gaertner. Zagraliśmy też kilka razy z Orkiestrą Kameralną Silesian Art. Collective. Każdy z tych koncertów był inny i niepowtarzalny. Niestety nie mieliśmy funduszy, by zawodowo nagrać je i wydać je na płytach. Osobiście, cały ten okres 10 ostatnich lat był takim moim wewnętrznym zmaganiem się z samym sobą. Jaka ma być ta nowa płyta? W pewnym sensie tamten etap skończył się i został niedosyt. Ostatnie płyty, mimo że chyba lepsze niż te pierwsze nie przedarły się przez media w dostateczny sposób, by utrwalić się w świadomości słuchaczy. Wiele świetnych piosenek nie stały się przebojami, tylko dlatego, że media głównego nurtu jakby nie zauważały naszej twórczości. Bardzo szkoda tego czasu, ale trudno. Z drugiej strony nie miałem i nie mam potrzeby rywalizowania z Mirkiem. Bardziej zależy mi na tym, by ludzie kojarzyli UNIVERSE dobrze, a nie źle.
Czy nie ma Pan ochoty ponownie wejść do studia i coś nagrać? Zespół ma wyrobioną markę na rynku muzycznym, a wasza muzyka jest tak oryginalna, że z pewnością nikt nie przeszedłby obok tego obojętnie.
Po tych kilku latach coraz bardziej. Przez ostatni czas dostałem wiele wsparcia od naszych fanów, którzy wiernie przyjeżdżają z całej Polski na nasze koncerty. Pomagają nam też w różny sposób w Internecie, by nasza muzyka nie została zapomniana.. Jestem coraz bardziej pewny na scenie a zespół, z którym gram od lat coraz lepiej brzmi i czuje naszą muzykę. Teraz tylko mam dylemat czy nowy materiał powinien być nagrany jako UNIVERSE czy Henryk Czich. Wydaje mi się, że ta druga opcja jest bardziej uczciwa. Chodzi za mną tytuł – „Drugie narodzenie”, który pozwoliłby na przypomnienie kilku starszych piosenek w nowych wersjach oraz kilku nowych utworów, które powstały już po śmierci Mirka. Nie chcę odcinać się od UNIVERSE, bo to zespół mojego życia. Publiczność też oczekuje naszych starych przebojów. Mamy więc sytuację podobna jak w BAJMIE. Jest BEATA i BAJM jako coś co się uzupełnia, a nie wyklucza.
Po waszych koncertach widać, że jest popyt na zespół. Ludzie pamiętają wasze utwory i dobrze się przy nich bawią. Czy nie chcielibyście pojawiać się na większych scenach, festiwalach, przypomnieć się szerszej publiczności?
Teraz właśnie zależy mi na tym, żeby na nowo przebić się w mediach i przypomnieć publiczności, że Universe istnieje. Myślę, że jeśli uda nam się pokazać w paru programach telewizyjnych czy na festiwalach w Opolu czy w Sopocie to będzie o wiele większe zapotrzebowanie na nasze koncerty. Bądź, co bądź nasza muzyka łączy już trzy pokolenia Polaków.
W 2011 roku powstała książka pt. „Tacy byliśmy... czyli UNIVERSE znany i nieznany”. W jednym z wywiadów powiedział Pan, że wspomnienia sięgają w niej do roku 1988 i żeby doprowadzić historię do końca musiałyby powstać jeszcze dwa tomy. Czy jest szansa na to, że jeszcze kiedyś one się ukażą?
Cały czas pracuję nad tą książką, zdarza mi się jednak, że zamiast pisać kolejny rozdział uzupełniam te już napisane wcześniej. Najwięcej spokoju mam w nocy i wtedy najlepiej mi się pisze. Nie mogę jednak zarywać ich zbyt często, bo dni mam wypełnione od rana do wieczora. Mam nadzieję, że termin 13 października tego roku jest realny.
Jest Pan również radnym Mikołowa. Dlaczego poszedł Pan w stronę polityki?
Słowo „polityka” znaczy troskę o dobro wspólne. Ja zawsze starałem się pomagać ludziom i myślę, że na tym polu można też dużo dobrego uczynić. Teraz kończy się moja pierwsza kadencja w Radzie Miasta Mikołów. To wielki zaszczyt dla mnie i obowiązek. Wiele się nauczyłem przez te kilka lat i zupełnie inaczej teraz patrzę na problemy indywidualne poszczególnych mieszkańców, ale też na zadania gminy i samorządów. Dużo zależy od finansów, ale też od mądrej wizji tego, co chcemy zmienić na lepsze i dlaczego. Najbardziej udzielam się w sferze kultury, bo na tym najlepiej się znam, ale pracuję też w komisji społecznej i ochrony środowiska. Poza tym, jestem osobą rozpoznawalną i wielu mieszkańców podchodzi do mnie na mieście, rozmawiają ze mną za różne tematy, a gdzie mogę tam staram się ich wspierać i pomagać. Chociaż nie zawsze jest to proste i możliwe.
Jak godzi Pan swoje obowiązki? Z jednej strony jest zespół, do tego jest Centrum Terapii Jąkania i jest Pan radnym.
Półtorej roku temu zrezygnowałem z czynnego angażowania się w Centrum Terapii Jąkania. Od momentu założenia CTJ w 2003 roku pracowałem jako terapeuta z osobami jąkającymi się. Byłem zajęty praktycznie każdego dnia od 9-17. Do tego zespół i koncerty. Totalny brak czasu. Od kiedy zostałem radnym musiałem z czegoś zrezygnować. Teraz tylko od czasu do czasu prowadzę terapię indywidualną, tak by nie kolidowała mi z innymi pracami.
Gdyby mógł Pan cofnąć czas, czy jest coś co by Pan zmienił?
Na pewno czas po festiwalu w Opolu w 1992 roku, kiedy wygraliśmy konkurs „Premier” z piosenką „Daj mi wreszcie święty spokój”. Wtedy nie udało nam się wykorzystać tej chwili kiedy się wygrywa Opole. Myśleliśmy, że media samoczynnie zaczną nas na nowo lansować, ale tak się nie stało. Cały czas mieszkaliśmy na Śląsku i byliśmy tu bardzo popularni. Niestety nie było tak w całej Polsce, o czym przekonaliśmy się dopiero po latach. Ogólnie jednak staram się niczego nie żałować, bo takie jest życie. Są różne wybory i decyzje. Jedne dobre, inne niekoniecznie. Jednak na błędach można się wiele nauczyć i ta nauka też jest nam bardzo potrzebna.
Czego można Panu życzyć?
Mieliśmy takie hasło z Mirkiem – „ Żeby nam się udało”. Myślę, że mimo, że jestem już sam, to hasło dalej jest aktualne. Przede wszystkim zależy mi na tym, żeby Mirek został uznany na równi z Osiecką, Młynarskim, Niemenem, Grechutą i paroma innymi artystami, m.in. z Korą, na której piosenkach też się wychowywaliśmy. Mam nadzieję , że uda mi się znaleźć sprzymierzeńców, by kolejne nagrania i tomy książki ujrzały światło dzienne i były odpowiednio rozreklamowane. A osobiście, abym nadal był wspaniałym mężem swojej żony, dobrym ojcem dla swoich córek, spełnionym artystą i dobrym człowiekiem kochającym Boga, bliźniego i siebie.