Szeroko rozumiana polska prawica w tym roku nie zaskoczyła nikogo i wciąż jest grupą poróżnionych i działających w rozproszeniu ugrupowań, z których jedna część jest skazana na niepowodzenie ze względu na wybujałe ambicje swoich liderów, a druga stanowi niewidoczny dla przeciętnego wyborcy polityczny plankton.
Sprawdź także:
Część 1 - Zjednoczona Prawica oraz Koalicja Obywatelska
Część 2 - Sojusz Kukiza z PSL – zdrada, głupota czy rozsądek?
Konfederacja rozbita, ale na prawo do PiS wciąż najsilniejsza
Konfederacja w wyborach do Parlamentu Europejskiego miała być wspólnym frontem ugrupowań prawicowych, konserwatywnych i wolnościowych, a chociaż nie wszystko poszło wówczas tak, jakby sobie wyborcy o podobnym profilu wymarzyli, to ostatecznie udało się kilku grupom połączyć siły i stanąć w jednym szeregu. Mimo tego Konfederacja nie uzyskała wówczas wymaganych 5% głosów, chociaż wiele nie brakowało.
Sztandarami wiosennej Konfederacji były bardzo rozpoznawalne, ale jednocześnie bardzo "oryginalne”, albo mówiąc wprost "kontrowersyjne” osobistości. Janusz Korwin-Mikke, którego poglądy przeciętnemu Kowalskiemu, a jeszcze bardziej Kowalskiej, jeżą włosy na głowie; Grzegorz Braun, wspominający o karaniu homoseksualistów chłostą; stygmatyzowany łatką faszyzmu Ruch Narodowy, na którego nagonka medialna trwa od zawsze; Kaja Godek z ruchem pro-life, który skupia się wokół jednego wątku – całkowitej delegalizacji aborcji. Towarzystwo, w którym Piotr "Liroy" Marzec był postacią najmniej charakterystyczną, na pewno stało ewenementem, obok którego trudno przejść obojętnie. We wiosennym sezonie wyborczym w Konfederacji znalazł się również poseł Marek Jakubiak, który wcześniej odszedł z tonącego ruchu Kukiz’15 i założył własną partię - Federację dla Rzeczpospolitej. Bez względu jednak na różnice, ugrupowania zrzeszone w Konfederacji potrafiły znaleźć wspólny cel, potrafiły przymknąć oczy na różnice i wypracować kompromis.
Federacja dla Rzeczpospolitej Marka Jakubiaka i Skuteczni Piotra "Liroya” Marca poza Konfederacją
Trudno wróżyć, co by się stało, gdyby w tej konfiguracji Konfederacji udało się jednak przekroczyć próg wyborczy, natomiast faktem jest, że porażka tego związku nie scementowała. Najpierw oderwały się ugrupowania Marka Jakubiaka i Piotra "Liroya" Marca – z początku obaj panowie deklarowali wspólny projekt, z czasem jednak wzięli polityczny rozwód. Odeszła Kaja Godek, która zawiązała sojusz z Markiem Jurkiem. W Konfederacji wszystko kręci się teraz wokół Janusza Korwin-Mikkego, Grzegorza Brauna i Ruchu Narodowego.
Rozłam – jak to zazwyczaj bywa – ma swoją przyczynę przede wszystkim w sporze o „jedynki” na listach wyborczych. Towarzystwo nie doszło do porozumienia, więc się każdy rozszedł w swoją stronę, wygrywając pełną autonomię kosztem jakichkolwiek szans na zaistnienie w zbliżających się wyborach. Komitetom wyborczym Jakubiaka i Liroya będzie bardzo trudno spełnić nawet wymogi formalne w postaci odpowiedniej liczby podpisów, żeby wyborca w ogóle miał szansę zakreślić krzyżyk przy ich nazwiskach.
Konfederacja prowadziła również rozmowy z Pawłem Kukizem na temat połączenia sił, jednak ten zdecydował się na sojusz z – jak to sam niegdyś mawiał – mafią. Gdyby jednak upolityczniony rockman zdecydował się na układ z innymi „antysystemowcami”, obie grupy miałyby realna szansę na swoich reprezentantów w parlamencie. Tak się jednak nie stało, bo poświęcając ideały i rzesze swoich sympatyków Kukiz postawił jednak na swoją prywatną karierę polityczną – wszedł w układ z Polskim Stronnictwem Ludowym, a tego wyborcy na pewno mu nie zapomną. Jest w tym pewna szansa dla Konfederacji, na którą teraz być może przychylniejszym okiem spojrzą rozczarowani wyborcy Pawła Kukiza, ale czy będzie to grupa wystarczająco duża, aby przesądzić o wynikach jesiennych wyborów? Prawdopodobnie nie, bo wiele z tych osób zapewne postanowi zakreślić krzyżyk przy kandydacie Prawa i Sprawiedliwości, albo po prostu zostanie w domu.
Konfederacja będzie więc walczyła o przekroczenie progu wyborczego, ale będzie to walka bardzo trudna i w osłabionym składzie.
Grupy naiwne politycznie - Rewolucja Mariusza Max’a Kolonki, Ruch 1Polska Konrada Daniela, Zgoda Michała Kołodziejczaka i inne
Ludzie prawej strony sceny politycznej są często zdecydowanie bardziej ideowi niż pragmatyczni, a przez to tak trudno jest im znaleźć wspólny język nawet z osobami, z którymi bardzo wiele stanowisk podzielają. Złośliwi internauci twierdzą, że na prawicy jest tylu przywódców ilu członków, a każdy z nich uchodzi w swoim mniemaniu za „samca alfa”. Powstają więc kolejne ugrupowania-efemerydy, osamotnione na politycznej scenie, toczące beznadziejną walkę o poparcie społeczne na poziomie liczonym w promilach, co w naszym systemie wyborczym powoduje, że nie mają żadnej, nawet jednoosobowej reprezentacji w parlamencie.
Rewolucja Mariusza Max’a Kolonki
Na prawo od PiS oprócz Konfederacji jest jeszcze mnóstwo drobnych ugrupowań, które zgłaszają swoje komitety wyborcze, a które nie są w stanie w żaden sposób przebić się do świadomości większego grona wyborców, a przynajmniej nie są w stanie zrobić tego same. A nawet jeżeli już są w stanie przebić się w jakiś sposób medialnie, jak przykładowo Rewolucja, projekt Mariusza Max’a Kolonki – to nie są w stanie wytworzyć w tak krótkim czasie kapitału zaufania, bez którego start w wyborach jest jedynie pozbawioną sensu grą. Wspomniany ruch mieszkającego w Stanach Zjednoczonych dziennikarza jest zjawiskiem bardzo osobliwym i raczej nastawionym na medialny szum, trudno bowiem brać na poważnie partię, której lider nawet nie przebywa w Polsce.
Ruch 1Polska Konrada Daniela
Z kolei grupy takie jak Ruch 1Polska, za którym stoi Konrad Daniel, to absolutnie utopijna idea, według której – upraszczając nieco – to zaangażowany społecznie szary Kowalski ma się sam organizować i stawać do wyborów, bez liderów, z pominięciem mechanizmów i zasad, na jakich działają standardowe ugrupowania polityczne. Trudno panu Konradowi Danielowi odmówić ogromnego zaangażowania, bo jest to człowiek, który od wielu lat stara się prowadzić program edukacji obywatelskiej, nadal jednak jest on daleko poza głównym nurtem, w jakim pływają przeciętni wyborcy.
Michał Kołodziejczak założył partię Zgoda, zawiązał sojusz z Kongresem Nowej Prawicy, po czym odszedł
AgroUnia, której liderem jest Michał Kołodziejczak, przedstawiła swój projekt polityczny, który sam w sobie nie miał mieć charakteru prawicowego, ale który miał być realizowany wespół z Kongresem Nowej Prawicy (dawnym ugrupowaniem Janusza Korwin-Mikkego). W lipcu zawiązano sojusz, a w sierpniu Michał Kołodziejczak ogłosił, że odchodzi, bo współtwórcy projektu zakładają wynik w okolicach 3,5%, a to według niego jest niepoważne, nieprofesjonalne i świadczy o tym, że liderzy myślą jedynie o swoich partykularnych interesach, a nie o realizacji programu.
Niestety mimo wszelkich podjętych przeze mnie prób rozwiązania tej sprawy, okazało się, że niektóre osoby, z którymi współtworzyliśmy ten projekt, nie są tak naprawdę zainteresowane walką o nasz program, a jedynie realizacją swoich, partykularnych interesów. Nie da się tworzyć tak ambitnego i świeżego projektu bez ciężkiej pracy wszystkich stron – napisał na swoim profilu w portalu Facebook Michał Kołodziejczak.
Pięcioprocentowy próg wyborczy działa na korzyść większych partii
Łatwo sobie uświadomić jak bardzo kulawy jest nasz system wyborczy, kiedy zdamy sobie sprawę, że przykładowo ugrupowanie, które uzyska niecałe 5% głosów nie będzie miało żadnego reprezentanta w sejmie, chociaż przecież co dwudziesty wyborca oddał na nie głos. Załóżmy zatem, w ramach eksperymentu myślowego, że PSL z Kukizem zdobędą 4,9% głosów, Konfederacja 4,9% głosów, Lewica zdobędzie 4,9% głosów, wszystkie pozostałe, mniejsze ugrupowania zdobędą łącznie również około 5% głosów – w takiej sytuacji 20% społeczeństwa nie ma w ogóle swojej reprezentacji w sejmie, a mandaty, które teoretycznie powinny im przypaść, gdyby owo magiczne 5% przekroczyły, są rozdzielane między duże partie. Nic więc dziwnego, że polskiego wyborcę często trapi problem tak zwanego "straconego głosu".
W ostatniej części: jesień Biedronia i drugi oddech komunistów.