No jest ciepło, nie da się ukryć. Niestety, powtarzane codzienne zaklęcie „weź mnie nie denerwuj” rzucone w stronę zawieszonego na balkonie termometru nie działa. Generalna spiekota i żar lejący się z nieba to na dłuższą metę nic miłego, ale chyba muszą być jakieś pozytywy tej meksykańskiej aury nad Rudą Śląską?
Muszę przyznać, że po napisaniu pierwszego akapitu srogo się tym zagadnieniem zadumałem i niestety z przykrością stwierdzam – pozytywów brak. Jakiś czas temu pomyślałem – no nic, sprawdzę, co na ten temat wiedzą specjaliści, zajrzę tu i ówdzie, zobaczę prognozy, może na którejś ze stron pogodynkowych znajdę jakąś merytoryczną wiedzę na temat ewentualnego ochłodzenia. Po obejrzeniu kilku takich serwisów przekonałem się tylko o tym, że każdy z nich zatrudnia swojego własnego górala, a każdy z tych górali reprezentuje zupełnie inny poziom bajkowego nastroju. Gdybym to zebrał do kupy wyszłoby mniej więcej coś takiego: dziś i jutro będzie gorąco. Później też, chociaż może się ochłodzić. Kulminacja upałów będzie dziś, jutro lub ewentualnie pojutrze, albo przez cały tydzień. W niedzielę będzie chłodniej - albo nie. Nad Rudą Śląską pojawią się burze – albo nie. Upały potrwają dwa dni albo dwa tygodnie.
Gdy już zrozumiałem, że wróżenie ze złamanej ciupagi jest średnio skuteczne, przypomniało mi się, jak przed paroma laty wybrałem się z przyjaciółmi na Mazury, gdzie w pięknych okolicznościach przyrody, oczywiście niepowtarzalnej (tutaj głęboki ukłon w stronę mistrza Himilsbacha), żeglując po krainie tysiąca jezior, zażywaliśmy wczasów. Przed wyprawą skrupulatnie śledziliśmy prognozy pogody, z których nieubłaganie wynikało, że będzie wietrznie (to dobrze!) i bardzo deszczowo (no to już gorzej…). Nabraliśmy wtedy po kilka par spodni, skarpet, w pogotowiu były kurtki przeciwdeszczowe, grzałki zwyczajne i grzałki płynne, no i co tam jeszcze nam przyszło do głowy. Byliśmy przygotowani na największe ulewy, sztormy i niepogody. No i wbrew zawsze uśmiechniętym pogodynkom kropla deszczu na nas wówczas nie spadła. Gdybyśmy lepiej temat przemyśleli, to zrzucilibyśmy się na jakiegoś górala i zabrali go w rejs – skuteczność przepowiadania pogody byłaby taka sama, ale po tygodniu znalibyśmy pewnie wszystkie górolskie piosenki hej spod samiuśkich Tater!
A skoro już o wywczasach mowa, to zawsze dziwnym mi się zdaje, że ludziom się tak chce kombinować, wyjeżdżać na cztery strony świata, do Chorwacji, Egiptu, Turcji czy innych Hiszpanii. No dobra, może to nie są cztery strony świata, tylko co najwyżej dwie, ale nadal to jednak kawał drogi. Jedzie człowiek taki hektar, umorduje się, namęczy, walut nakupuje, co to później strach przeliczać. Próbowaliście się kiedyś targować z Arabem? Albo jeszcze gorzej – próbowaliście się kiedyś z nim nie targować? To równie dobrze moglibyście obrazić jego matkę i napluć mu do herbaty! Siedzą później tacy turyści nieszczęśnicy w kurortach, z perspektywy leżaka obserwują niebo, a żeby jakoś zabić nudę to piją ouzo albo jakieś inne wódy na myszach pędzone… A ja się pytam, czy w takim Egipcie można sobie wyjść do lasu i maślaków nazbierać? Czy w Chorwacji golonkę i piwo podają piękne góralki hej spod samiuśkich Tater? Nie słyszałem też, żeby w Hiszpanii mieli chociaż Bieszczady. No i wreszcie czy z takim Grekiem czy Turkiem można przy wesołych dźwiękach gitary, w świetle ogniska i portowych lamp, zawyć do księżyca „mówią ooo mnieee w mieścieeee!!!”? Nie sądzę, a przecież pogoda u nas równie piękna!
P.S. Na koniec spieszę jeszcze donieść, że nawiązaliśmy współpracę z Wojtkiem Zielińskim, autorem poniższego rysunku. Będzie Państwa, i nas rzecz jasna, bawił od czasu do czasu swoim talentem.