Dr Wanda Witek-Malicka, rudzianka i autorka książki „Miś z obozowego koca”, w tym wywiadzie dzieli się refleksjami na temat swojej pracy w Muzeum Auschwitz oraz trudnościami związanymi z przekazywaniem tematyki obozowej najmłodszym czytelnikom.
Rozmowa z dr Wandą Witek-Malicką
Dr Wanda Witek-Malicka to rudzianka, znawczyni tematyki KL Auschwitz i Holokaustu, której wieloletnie badania nad historią obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau zaowocowały licznymi publikacjami i wyjątkową wiedzą. W rozmowie opowiada o tym, co ją zainspirowało do podjęcia tej trudnej ścieżki badawczej, a także o swojej najnowszej książce „Miś z obozowego koca”. To zbiór opowiadań opartych na wspomnieniach dzieci deportowanych do obozu z powstańczej Warszawy, który ma stanowić narzędzie edukacyjne dla rodziców, pomagające wyjaśnić dzieciom tematykę związaną z Auschwitz.
Wywiad pozwala poznać motywacje autorki, jej pasję do historii oraz trudności, z którymi spotykała się podczas badań nad tematem tak wymagającym i bolesnym. Dr Witek-Malicka dzieli się również osobistymi refleksjami na temat spotkań z byłymi więźniami, pracy w Muzeum Auschwitz oraz wyzwaniami, jakie stawia pisanie dla najmłodszych czytelników o tematach tak trudnych i delikatnych.
Zapraszamy do lektury wywiadu, w którym autorka odpowiada na pytania dotyczące swojej pracy badawczej, działalności edukacyjnej oraz swojej nowej książki skierowanej do dzieci i ich rodziców.
Co zainspirowało Panią do poświęcenia swojego życia badaniom nad historią Auschwitz i Holokaustu?
Dr Wanda Witek-Malicka: Zrezygnowałabym z wielkich słów o poświęcaniu życia, bo praca jest moją pasją. Zajmuję się zawodowo tym, co naprawdę lubię, i szczerze mówiąc, byłabym bardzo nieszczęśliwa, gdybym musiała z jakiegoś powodu z tego zrezygnować. Gdyby życie zmusiło mnie do pozostania w domu, byłoby to dla mnie bardzo trudne. Dlatego nie uważam, że poświęcam się pracy – praca jest po prostu ważną częścią mojej codzienności.
Co mnie zainspirowało do studiowania historii Auschwitz? Wydaje mi się, że książki wspomnieniowe. Pierwszą publikacją o tej tematyce, którą przeczytałam były „Dymy nad Birkenau” autorstwa Seweryny Szmaglewskiej – absolutna klasyka literatury obozowej, do tego świetnie napisana pod względem literackim. Później były "Listy spod morwy" Gustawa Morcinka. Kończyłam II Liceum Ogólnokształcące im. Gustawa Morcinka w Rudzie Śląskiej i wspomnienia Morcinka z obozu w Dachau mieliśmy w naszych zbiorach bibliotecznych. Pamiętam, że książka zrobiła na mnie wielkie wrażenie, kiedy tylko wzięłam ją do ręki. To było wydanie z 1946 roku. Ta książka wydawała mi się niemalże artefaktem wojennym – rok 1946 to przecież tuż po wojnie, miałam wrażenie, jakby była nie tylko świadectwem, ale niemal świadkiem tamtych czasów. Ja miałam wtedy 15 lat i jak typowa nastolatka byłam bardzo emocjonalna, więc odbierałam to bardzo intensywnie. To wydanie, te pożółkłe strony, wywarły na mnie ogromne wrażenie; potem oczywiście także jej treść. Morcinek zostawił znakomite wspomnienia, zresztą jestem wielką zwolenniczką czytania autentycznych wspomnień obozowych, szczególnie tych wydanych zaraz po wojnie. Są one zdecydowanie bardziej wartościowe, niż jakiekolwiek współczesne fabularyzowane powieści o tematyce obozowej, w większości zresztą fikcyjne.
Od tej książki zaczęło się moje zainteresowanie tematyką obozową. Potem czytałam kolejne, a podczas matury, która w moim roczniku była w formie projektu, przygotowałam temat "Człowiek w obozowej rzeczywistości". Pamiętam, że polonistka, po mojej prezentacji, powiedziała coś, co wtedy bardzo mnie poruszyło – być może użyła słowa "specjalistka", a może to ja chciałam je usłyszeć, tak czy inaczej wyraziła uznanie dla mojej wiedzy, a ja przez chwilę naprawdę uwierzyłam, że w tym temacie jestem już bardzo kompetentna. Poczułam, jak dobrze jest posiadać wiedzę. W tamtym momencie miałam przeczytanych już pewnie kilkadziesiąt różnych wspomnień obozowych – całkiem sporo, jak na nastolatkę, więcej niż niektórzy członkowie komisji, to dodawało pewności siebie.
Od tamtej pory zajmuję się tym tematem – wychodzi na to, że od liceum, choć wtedy nieprofesjonalnie. Później, na studiach – naukowo, a teraz zawodowo, pracując w Muzeum Auschwitz.
Czy praca w Muzeum Auschwitz jest spełnieniem Pani zawodowych ambicji?
Dr Wanda Witek-Malicka: Swoją pracę dla Muzeum Auschwitz zaczęłam w 2006 roku, choć początkowo nie byłam tam zatrudniona na etacie, ale jako wolontariuszka. To był dość szczęśliwy zbieg okoliczności. Zaraz po maturze rozpoczęłam studia na filologii klasycznej, co okazało się dużym błędem. Ten kierunek nie jest odpowiedni dla osób jak ja – z dysleksją. 10 godzin łaciny i 10 godzin starogreki tygodniowo mnie po prostu przerosło. Po trzech miesiącach musiałam zrezygnować.
Przerwałam studia i czekałam do września na rozpoczęcie kolejnych. Dziś maturzyści nazywają to gap year, nawet niektórzy go planują jako czas beztroski, podróży, samorealizacji lub po prostu lenistwa. Mi się przytrafił zupełnie przypadkowo, ale okazał się wyjątkowo dobrym zrządzeniem losu. Właśnie wtedy, kiedy miałam tak dużo wolnego czasu, przypadkowo trafiłam w internecie na ogłoszenie, że Muzeum Auschwitz poszukuje wolontariuszy. Jako że już wcześniej interesowałam się tą tematyką, pomyślałam, że to idealna okazja, aby spróbować. Było to dla mnie wyzwanie, ponieważ mieszkam w Rudzie Śląskiej, skąd do Oświęcimia jest 50 kilometrów. Nie miałam samochodu ani nawet prawa jazdy, więc dojazd autobusami zajmował mi około trzech godzin w jedną stronę, z dwiema przesiadkami. Mimo te zdecydowałam się zostać wolontariuszką w Muzeum. Jak wspomniałam – akurat czasu miałam wtedy pod dostatkiem.
Miałam ogromne szczęście, że od razu skierowano mnie do pracy przy przeprowadzaniu wywiadów z byłymi więźniami obozu. Było to dla mnie niezwykłe przeżycie i ogromne wyróżnienie. Dotychczas nie znałam osobiście żadnego z ocalałych, w swojej rodzinie i najbliższym otoczeniu nie miałam nikogo, kto opowiadałby mi o obozie na podstawie tego, czego sam doświadczył. Dlatego spotkania z byłymi więźniami były dla mnie bardzo ważną, bezcenną lekcją.
Przez osiem lat byłam aktywną wolontariuszką, choć oczywiście oprócz wywiadów zajmowałam się w Muzeum także innymi rzeczami. Miałam okazję obserwować pracowników merytorycznych Muzeum – zdumiewało i onieśmielało mnie to, jak ogromną wiedzę posiadają. Wcześniej mówiłam, że matura pozwoliła mi uwierzyć w swoje kompetencje – wolontariat w Muzeum radykalnie zweryfikował to przekonanie <śmiech> i był dobrą lekcją pokory. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę prawie nic nie wiem o tym miejscu.
W ciągu tych ośmiu lat skończyłam studia socjologiczne, wyszłam za mąż, rozpoczęłam studia doktoranckie oraz podyplomowe studia specjalistyczne z zakresu Holokaustu i historii KL Auschwitz, poza tym pracowałam – na stanowisku zupełnie nie związanym z aktywnością naukową, żeby móc pokryć koszty studiowania. To był intensywny czas. W 2014 urodził się mój syn i wtedy musiałam zrezygnować z wolontariatu, ale kontynuowałam naukę. Pracę dyplomową na studiach podyplomowych przesłałam promotorowi kilka dni po narodzinach syna. Pracę doktorską broniłam, kiedy starsza z moich córek miała niespełna trzy miesiące.
Z pewnością więc praca w Muzeum była moim jasno wytyczonym celem i musiałam włożyć trochę wysiłku w jego realizację, szczególnie kiedy koniecznym było godzenie studiów doktoranckich i obowiązków akademickich z wychowaniem maleńkich dzieci. I oczywiście jestem dumna z jego osiągnięcia, ale to nie jest tak, że o realizacji ambicji, a zwłaszcza o zdobyciu wiedzy mogę mówić w trybie dokonanym. To się nie stało, tylko ciągle dzieje. Wciąż jeszcze, głównie dzięki ludziom, z którymi pracuję, więcej się uczę, niż umiem i więcej dowiaduję, niż wiem.
Jakie były najważniejsze momenty w Pani karierze badawczej i edukacyjnej?
Dr Wanda Witek-Malicka: To są znowu za duże słowa. W odniesieniu do pracy w Muzeum Auschwitz nigdy nie powiedziałabym o robieniu kariery, to słowo nie pasuje ani do miejsca, ani do mojej aktywności zawodowej i badawczej. Ja tam po prostu pracuję na rzecz zachowania pamięci o ludziach, którzy cierpieli i ginęli w obozie. W takich miejscach nie robi się kariery. Mówmy lepiej o życiu zawodowym. W nim z pewnością przełomowym momentem były wywiady z byłymi więźniami, które pozwoliły mi spojrzeć na wiele spraw z zupełnie innej perspektywy. Utwierdziły mnie w przekonaniu, że to jest właśnie historia, którą chciałabym się zajmować. Ważnym krokiem były także studia podyplomowe, które realizowałam w Muzeum Auschwitz.
Ukończyłam studia magisterskie w dziedzinie socjologii, moja praca doktorska miała charakter interdyscyplinarny, to znaczy, że czerpałam z dorobku i metodologii kilku nauk: historii, socjologii, a częściowo również psychologii społecznej. Aby uzupełnić specjalistyczną wiedzę historyczną, zdecydowałam się podjąć studia podyplomowe, które były prowadzone w Muzeum w Oświęcimiu przez specjalistów z muzeum oraz wykładowców z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. To był dla mnie bardzo ważny etap, poznałam tam ludzi, którzy byli pasjonatami i specjalistami w zakresie historii. Wielu z nich pracowało w różnych instytucjach, część była nauczycielami z ogromnym zaangażowaniem. Takie środowisko było dla mnie bardzo inspirujące i motywujące.
Moja wcześniejsza praca dyplomowa – magisterska – również miała interdyscyplinarny charakter i dotyczyła dzieci więzionych w KL Auschwitz. Opierałam się w niej na literaturze, relacjach, ale w także na wywiadach z byłymi małoletnimi więźniami obozu. To była bardzo szczególna grupa – osoby te, mimo że przeszły przez tragiczne doświadczenia obozowe, przez wiele lat nie miały sposobności do opowiedzenia swojej historii. W jakimś sensie ich cierpienie pozostawało w cieniu martyrologii dorosłych. Często słyszeli, że byli „tylko dziećmi”, które niewiele z rzeczywistości obozowej rozumiały i zapewne niewiele zapamiętały. Ich przeżycia były bagatelizowane, a ich głos nie mógł się przebić poprzez świadectwa dorosłych więźniów. Wielką pracę na rzecz pamięci o obozowych dzieciach wykonała pani Helena Kubica, która pracując w dziale historycznym Muzeum Auschwitz podjęła się trudu usystematyzowania tej tematyki w oparciu o zachowane materiały archiwalne oraz spotkania z ocalałymi. Słyszałam od kolegów, z jakim zaangażowaniem i skrupulatnością przeszukiwała archiwa w poszukiwaniu choćby strzępów informacji o losach dzieci. Pani Kubica jest autorką pierwszych obszernych monografii w tym temacie, w dalszym ciągu jednak obraz małego więźnia obozu nie utrwalił się w powszechnej świadomości tak, jak na przykład wizerunek małego powstańca. W dalszym ciągu wielu ludzi nie wie, iż w obozach koncentracyjnych, w tym w Auschwitz, więziono także nieletnich, nawet niemowlęta.
Dlatego dla ocalałych z obozów dzieci każdy ślad pamięci o nich ma ogromne znaczenie. Pamiętam szczególne spotkanie z panem Jerzym Fijołkiem, który trafił do obozu jako ośmiolatek z powstańczej Warszawy. Przeprowadziłam z nim wywiad, który wykorzystałam w pracy magisterskiej. Kiedy ta praca została opublikowana pojechałam do niego z egzemplarzem, a on otworzył starą, kilkunastoletnią whisky, aby uczcić ten moment. Powiedział, że ta butelka długo leżała w jego barku czekając na odpowiednią okazję. Dla niego to naprawdę było aż tak ważne wydarzenie. Powiedział mi wtedy, że cieszy się, bo jego historia zostanie zachowana, przede wszystkim dla jego rodziny, to było dla niego najistotniejsze. To spotkanie i praca z byłymi małoletnimi więźniami obozu uświadomiły mi, że jest ktoś, kto jeszcze ciągle czeka i liczy na to, że jego historia również zostanie opowiedziana; ktoś kto wcześniej nie miał na to szansy. To był ważny moment w mojej pracy.
Czy jest jakieś konkretne wydarzenie lub osoba z historii Auschwitz, która miała na Panią szczególny wpływ?
Dr Wanda Witek-Malicka: Jak już wielokrotnie mówiłam – zdecydowanie spotkania z byłymi więźniami, a zwłaszcza z osobami, które były dziećmi w obozie, ukierunkowały moje badania w sposób bardziej profesjonalny. Od samego początku każde z tych spotkań było dla mnie wyjątkowe. Wierzę, że pamiętam wszystkich, z którymi miałam okazję rozmawiać – ich twarze, nazwiska, choć oczywiście nie całość ich historii, bo to jest niemożliwe. Jednak pewne fragmenty rozmów na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Każde spotkanie z byłym więźniem zostawiało we mnie ślad, dlatego nie mogłabym wskazać jednej osoby, która miała na mnie decydujący wpływ. Myślę, że każda z tych osób wnosiła coś, co utwierdzało mnie w przekonaniu, że te historie są ważne i muszą być opowiadane.
Rozpoczęłam swoją pracę w 2006 roku, czyli 18 lat temu. W tamtym czasie środowisko byłych więźniów było jeszcze dość aktywne, choć już nie tak prężne jak wcześniej. Byli więźniowie często pojawiali się w Muzeum przy różnych okazjach, szczególnie podczas rocznic. Ich głos był wtedy słyszalny. Niestety, dziś byłych dorosłych więźniów prawie już nie ma. Także małoletni ocaleli odchodzą. Najmłodsi z nich – ci urodzeni w obozie w ostatnich tygodniach jego istnienia – mają dziś po osiemdziesiąt lat. Ci, którzy byli kilkulatkami mającymi szansę zachować z okresu wojny jakieś własne wspomnienia, dobiegają dziewięćdziesiątego roku życia. Niektórzy w dalszym ciągu współpracują z Muzeum opowiadając o swoich przeżyciach podczas spotkań z młodzieżą i dorosłymi, ale takich osób jest coraz mniej. Jeśli czasami pojawiają się w mediach, na ogół ich głos – ciągle przecież ważny – nie przebija się już tak wyraźnie, szczególnie jeśli nie niesie go ranga wydarzenia i nie podtrzymuje medialne zainteresowanie.
Przykładem może być sytuacja, kiedy Muzeum opublikowało krytyczną opinię o jednej ze współczesnych książek na temat Auschwitz, zwracając uwagę, że zawiera ona historyczne przekłamania i nie powinna być traktowana jako źródło wiedzy o obozie. Wśród wielu komentarzy, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych, pojawił się wpis byłej więźniarki, która jako dziecko przebywała w Auschwitz. Poparła ona stanowisko Muzeum, zaznaczając, że nie należy fantazjować na temat Auschwitz ani sprzedawać tych fantazji jako literatury faktu. Jej głos jednak przeszedł prawie bez echa – tylko jeden komentarz podziękował jej za wypowiedź. To pokazuje, jak zmieniają się autorytety i jak głos świadków przestaje być dominujący w przestrzeni publicznej.
Miałam wielkie szczęście, że mogłam spotkać się z byłymi więźniami i wysłuchać ich historii, zanim ich głos zaczął niknąć.
Wydała Pani niedawno książkę pt. "Miś z obozowego koca. Opowiadania dla dzieci". O czym opowiada książka?
Dr Wanda Witek-Malicka: To zbiór opowiadań ułożonych chronologicznie – od początku wojny aż do jej zakończenia – których bohaterami są dzieci deportowane do KL Auschwitz w sierpniu 1944 roku z Warszawy, po wybuchu powstania. Niektóre z tych opowiadań są niemal dosłownym odwzorowaniem historii konkretnych osób, na przykład opowieść o lalce opiera się na rzeczywistych wspomnieniach pani Jadwigi mającej w chwili osadzenia w Auschwitz niespełna trzy lata. Inne są kompozycją czerpiącą w różnym stopniu z wielu relacji i wspomnień, połączonych w jedną historię, czego przykładem są opowiadania „Co to jest Auschwitz” oraz „Marzenie”.
Pisanie literatury obozowej dla dzieci oczywiście wymagało pewnej fabularyzacji i uproszczenia opisu. Nie można podać dzieciom wprost relacji więźniów, bo to są teksty zbyt trudne pod względem emocjonalnym ale też wymagające pewnej wiedzy i dojrzałości intelektualnej. Zabieg zebrania wspomnień i stworzenia z nich jednej opowieści był konieczny również dlatego, że mówimy o grupie, która trafiła do obozu jako dzieci. Ich wspomnienia różnią się od wspomnień dorosłych, są bardziej fragmentaryczne. Dzieci często zapamiętywały tylko pojedyncze, dźwięki, zapachy czy inne wrażenia zmysłowe, bez szerszego kontekstu. Na ogół wspomnienia najmłodszych nie są uporządkowaną w czasie opowieścią, w której następujące po sobie zdarzenia można ułożyć w jakieś łańcuchy przyczynowe. W przypadku dzieci te wspomnienia częściej są migawkowe, skupione na pojedynczych obrazach lub emocjach. Wymagają uporządkowania, dopełnienia obrazu zdarzeń oraz objaśnienia z wykorzystaniem wiedzy zaczerpniętej z innych źródeł. Stworzenie pełnego obrazu jakiegoś wydarzenia, którego świadkami były tylko dzieci, często wymaga zestawienia ze sobą kilku lub kilkunastu relacji. W taki właśnie sposób skonstruowane są niektóre opowiadania w książce, na przykład w tym o malunkach na ścianie w baraku dziecięcym zebrałam wspomnienia trzech różnych kobiet, które przebywając w obozie były świadkami powstawiania tych malunków. Pani Elżbieta Sobczyńska opowiadała, że dla niej to była niesamowita rozrywka w monotonii obozowego życia – obserwowała, jak dorosły więzień maluje na ścianie i zgadywała, co też to będzie, tworząc w swojej głowie opowieść na podstawie kolejnych pojawiających się wraz z pociągnięciem pędzla elementów. Ta zabawa jest bazą dla narracji, ale ponieważ wykorzystałam w niej także wspomnienia dwóch kolejnych pań, to w opowiadaniu trzy dziewczynki są koleżankami – choć w rzeczywistości podczas pobytu w obozie się nie znały. Uczynienie z nich koleżanek pozwoliło także wprowadzić dialog, który był tu niezbędny dla przedstawienia tej zabawy w zgadywanki i wymiany myśli między bohaterkami.
Trzeba tu też podkreślić, że wspomnienia dzieci stały się najlepszą możliwą bazą do napisania książki dla najmłodszych z tego powodu, że oddają dziecięcą perspektywę i sposób rozumienia świata, dziecięcą wrażliwość – to, jak najmłodsi przeżywali te trudne doświadczenia, ale też dlatego, że mówią o tym, co ważne dla dzieci w każdym czasie: zabawa, bliskość mamy, szkoła, tęsknota za rodziną i tak dalej. W opowiadaniu 'Marzenie' bohaterka snuje opowieść o swoim idealnym dniu po wyjściu z obozu. W tej historii zebrałam fragmenty wspomnień różnych dzieci, które marzyły w obozienie o wielkich rzeczach, ale o prostych, codziennych przyjemnościach – zjedzeniu białej bułki zamiast obozowego chleba, prawdziwej zupy lub kaszy manny na mleku, przytuleniu się do babci, posiadaniu własnej poduszki. Te drobne marzenia były dla nich najważniejsze.
Jedna z byłych więźniarek, pani Danuta, opowiadała mi, jak po wyzwoleniu obozu trafiła do szpitala i dostała zwyczajne kluski na mleku. Te jednak wydawały jej się najwspanialszą potrawą, jaką mogła sobie wyobrazić. Takie proste pragnienia zostały zebrane w jednym narratorze opowiadania 'Marzenie'. Nie byłoby możliwe stworzenie osobnych opowieści dla każdej z tych osób, więc połączyłam ich wspomnienia w jedną historię, która oddaje pragnienia dzieci osadzonych w obozie. Chciałam w tym opowiadaniu przemycić też taką myśl, jak ważne jest czerpanie radości z małych rzeczy i docenianie tego, co się posiada. W ten sposób książka ma nie tylko uczyć historii, ale także mówić o czymś bardziej uniwersalnym.
Dlaczego zdecydowała się Pani na napisanie książki dotyczącej obozu Auschwitz-Birkenau właśnie dla dzieci?
Dr Wanda Witek-Malicka: Ta książka powstała przede wszystkim dlatego, że sama jestem mamą trójki dzieci, z których aktualnie najmłodsze ma trzy lata, najstarsze – dziesięć. Pewnie nie napisałabym jej, gdybym nie była w takim momencie życia, nie przebywała z dziećmi na co dzień. Oczywiście to nie tylko fakt, że jestem mamą, miał wpływ na jej powstanie, ale na pewno odegrał kluczową rolę. Pamiętam taką domową scenę, gdy mój syn, wtedy przedszkolak, zapytał, co robię zawodowo. Mój mąż wtedy powiedział: 'Nie wiesz, że mama pisze książki?', i przyniósł moją pierwszą książkę o dzieciach obozowych. Pokazał ją synowi, mówiąc: 'To jest książka mamy'. W tym momencie pomyślałam: 'O nie!', bo wiedziałam, jakie będzie następne pytanie – 'To przeczytasz mi ją?' Odpowiedziałam, że nie przeczytam, bo to nie jest książka dla dzieci. Syn nie potrafił tego zrozumieć, co znaczy „książka nie dla dzieci”? Dlaczego? My sporo wspólnie czytaliśmy, dla niego książka była czymś naturalnym, codziennym i do tej pory chyba nie przyszło mu do głowy, a na pewno nigdy nie usłyszał, że jakaś książka nie jest dla niego – i w ogóle dla dzieci – odpowiednia.
Ta sytuacja wzbudziła we mnie refleksję, że brakuje narzędzi i języka, aby rozmawiać z dziećmi o tym trudnym temacie, jakim jest wojna, a zwłaszcza o obozie koncentracyjnym.
Później był wywiad, który przeprowadziłam tuż przed pandemią z jedną z byłych więźniarek obozu, wspomnianą już panią Jadwigą, która jako niespełna trzylatka trafiła do Auschwitz. Powiedziała mi wtedy, że mimo swoich przeżyć, nigdy nie wiedziała, jak opowiadać o tym swoim wnukom, obawiając się, że ten temat jest zbyt trudny. To znów przywołało myśl, że nie mamy jeszcze społecznie wypracowanego języka, którym moglibyśmy mówić dzieciom o obozie.
W ostatnich latach zaczęły pojawiać się inicjatywy w tym kierunku. Przykładem może być Muzeum Powstania Warszawskiego, które stworzyło przestrzeń dla dzieci – salę Małego Powstańca. Jest także seria książek 'Wojny dorosłych, historie dzieci', w której ukazują się tytuły dostosowane do różnego wieku – od kilkuletnich dzieci po nastolatków. Edukacja w tym zakresie zaczyna się rozwijać, co bardzo mnie cieszy. Jednak na temat Auschwitz do tej pory nie było książki dedykowanej najmłodszym.
Inną inspiracją było spotkanie z Batszewą Dagan, która przez lata zajmowała się nauczaniem dzieci o historii obozów. Ona sama była nastoletnią więźniarką Auschwitz i napisała m.in. książkę 'Czika. Piesek w getcie' oraz „Gdyby gwiazdy mogły mówić”. Podczas jednej z sesji edukacyjnych powiedziała coś, co mocno zapadło mi w pamięć – że każdy wiek jest dobry, by zacząć mówić dzieciom o trudnych tematach, ale nie każde narzędzie i nie każde słowo jest właściwe. Ważne jest, by umieć to wyważyć.
Kiedy zaczęłam pisać książkę, jeszcze nie było wojny w Ukrainie. Dzisiaj kontekst edukacyjny jest inny – dzieci słyszą o wojnie codziennie, mają kolegów w przedszkolach i szkołach, którzy uciekli z Ukrainy. To paradoksalnie ułatwia rozmowy, bo temat wojny nie jest im już obcy.
Widzę również, że w Muzeum Auschwitz pojawiają się dzieci, nawet bardzo małe. Zdarza się, że rodzice przychodzą z niemal noworodkami. Rozumiem to, bo turyści przyjeżdżający z odległych zakątków świata do Polski, być może jedyny raz w życiu, chcą zobaczyć „Auschwitz”, ale nie mają z kim zostawić tych maluchów, więc zabierają je ze sobą do Muzeum. Dzięki zestawom słuchawkowym przewodnicy mogą opowiadać grupie, nie obciążając dzieci szczegółami tragicznej historii, ale zdarza się, że rodzice bez zastanowienia się, dlaczego dzieci nie otrzymały słuchawek, oddają im własne. To wydaje mi się nieodpowiednie, bo przecież taki rodzic, już pomijając, że sam z wizyty nie wyniesie dedykowanej mu wiedzy, to zupełnie nie ma kontroli nad tym, co usłyszy jego dziecko. A, podkreślam, narracja przewodnika dostosowana jest do osób dorosłych lub starszej młodzieży szkolnej.
Obserwując odwiedzających zauważyłam, że potrzebna jest książka, która byłaby wsparciem dla rodziców. Mogliby ją kupić przed wizytą w muzeum, dać dziecku do ręki, by w czasie długiej wizyty miało coś do przeglądania, i którą mogliby wspólnie przeczytać już po opuszczeniu Muzeum, aby dziecko zrozumiało, gdzie właściwie było. W ten sposób moglibyśmy pomóc dzieciom odnaleźć się w takim trudnym miejscu i wprowadzić w tę bolesną historię.
Jakie były największe wyzwania związane z pisaniem o tak trudnym temacie w sposób zrozumiały i delikatny dla dzieci?
Dr Wanda Witek-Malicka: Myślę, że miałam nieco łatwiej, ponieważ – jak wspomniałam – pisałam tę książkę w momencie, kiedy sama byłam mamą małych dzieci. Kiedy pojawił się sam pomysł dwójka z moich dzieci było przedszkolakami, najmłodsza córcia pojawiła się niedługo później.
Pracuję w Muzeum i dzieci znają to miejsce, widziały je, czasem zadają pytania. Również kiedy jeździłam do Warszawy na wywiady z byłymi więźniami, mój syn często pytał, gdzie byłam, z kim rozmawiałam i o czym, więc w sposób naturalny zaczęłam trenować język, którym mogłabym opowiadać o tych trudnych tematach takim maluchom. Nie jest tajemnicą, że bycie rodzicem małych dzieci sprawia, że człowiek wchodzi w świat ich wrażliwości i w naturalny sposób dostosowuje się do tego. To pomogło mi lepiej zrozumieć, jak o takich sprawach rozmawiać.
W późniejszym czasie tekst był wielokrotnie poprawiany i dopracowywany. Tutaj wielkie wsparcie otrzymałam od kolegów i koleżanek z Muzeum, którzy zareagowali bardzo pozytywnie na sam pomysł. Również później służyli mi radami ilekroć o takowe się zwracałam, więc korzystając z okazji – bardzo serdecznie im wszystkim dziękuję.
Bardzo pomogła mi także nasza ilustratorka, pani Marta Rydz-Domańska, która nie jest związana zawodowo z tematyką obozową. Była dla mnie takim czytelnikiem, jakim – zakładam – będzie każdy inny. Zwróciła uwagę na przykład na to, że pewne pojęcia, które dla mnie są oczywiste, mogą być niejasne dla innych, a tym bardziej dla dzieci. Na przykład 'prycza' czy 'koja', 'blok' i 'barak' – dla nas, pracujących w muzeum, to codzienne terminy, ale dla niej były trudne do rozróżnienia. Dzięki jej uwagom zadbałam o to, aby w tekście wyjaśnić te pojęcia w przystępny sposób.
Chciałam przedstawić obóz z perspektywy dzieci, które były tam więzione. Miałam tę możliwość, bo przeprowadziłam sporo wywiadów i zwykłych rozmów z byłymi małoletnimi więźniami, a ich opowieści pozwoliły mi lepiej oddać ten punkt widzenia. Często osoby te, opowiadając o swoich doświadczeniach, wracały mentalnie do tamtych czasów, używając na przykład sformułowań z dzieciństwa, takich jak 'mamusia', co oddawało ich emocje z tamtego okresu. Starałam się jak najwięcej z tego autentycznego języka wpleść w tekst.
Przy tworzeniu książki zależało mi również na tym, aby nie tylko wiernie oddać fakty, ale także sposób, w jaki te dzieci postrzegały obóz. Na przykład, niektóre dzieci opowiadały, że 'ze szpitala nikt nie wraca'. Z dokumentów wiemy, że część więźniów po pobycie w szpitalu obozowym jednak wracało do swoich bloków i komand pracy, ale dla tych dzieci szpital był miejscem, gdzie ludzie znikali i nigdy już ich nie widziano. Chciałam oddać ten dziecięcy punkt widzenia, nie wchodząc w zbyt szczegółowe wyjaśnienia, bo na te przyjdzie czas na dalszych etapach edukacji. Ta ksiąska ma prowadzać dziecko w temat i pokazać mu codzienność obozu koncentracyjnego z perspektywy więzionego tam dziecka.
Ważnym aspektem tej książki są także ilustracje.
Dr Wanda Witek-Malicka: Ilustracje, które są naprawdę przepiękne, zostały stworzone przez panią Martę Rydz-Domańską. Pani Marta włożyła ogromną ilość pracy, aby upewnić się, że są one nie tylko estetyczne, ale też merytorycznie dopracowane. Zależało mi na tym, aby były przyjemne dla oka – nie miały przerażać dziecka ani budzić lęku. Oczywiście, są przejmujące i niosą pewien ładunek emocjonalny, ale ich celem nie jest wywoływanie traumy. Ilustracje mają raczej zachęcać dziecko do obcowania z nimi, by mogło w bezpieczny sposób przeżywać treści, które przedstawiają.
Jak dzieci reagują na tę książkę?
Dr Wanda Witek-Malicka: Opowiadania czytałam najpierw moim dzieciom. Niektórzy mówili: 'twoje dzieci nie mają łatwo', ale to nieprawda. Starałam się pisać tak, jak sama chciałabym, żeby o tym rozmawiano z moimi dziećmi, aby nie wyrządzić im krzywdy. Jednocześnie chcę podkreślić, że nie jestem zwolenniczką przekonania, że dzieciom o wszystkim należy mówić tylko w sposób łatwy, miły i przyjemny, a najlepiej zabawowy, bo tak się przecież nie da. Toteż kiedy czytałam „Misia...” z moimi dziećmi, nie było tak, że po prostu siadamy, ty masz lizaka, a ty płatki, w tle gra muzyczka a ja wam poczytam. Zawsze mówiłam, że to jest książka na trudny temat i chciałam, żebyśmy czytali ją w odpowiedni sposób, a więc siadamy wygodnie, razem, wyłączamy rozpraszacze i skupiamy się na lekturze. To nie jest książka do jedzenia popcornu. Uważam, że jeśli poruszamy poważny temat, który wymaga od dzieci wysiłku, nie należy tego unikać, ale trzeba stworzyć przestrzeń, by mogły sobie z tym poradzić. Dać czas na zadawanie pytań, przemyślenie, na przeżycie smutku, którego nie trzeba zagadywać, tylko przeżyć wspólnie. Pozwolić, aby dziecko o nim powiedziało, na głos. Ta lektura wymaga przede wszystkim uczestnictwa rodzica i skupienia, ponieważ nie jest to rozrywka.
Przed nami spotkanie autorskie w Stacji Biblioteka. Czy będziemy mieli okazję wysłuchać historii obozowych dzieci oraz zakupić książkę?
Dr Wanda Witek-Malicka: Zerkam niepewnie na zegarek – jeśli rozgadam się tak jak dziś, obawiam się, że zostanę wyproszona! (śmiech) To rzeczywiście trudny temat do ujęcia w kilku krótkich słowach. Jestem jednak otwarta na pytania i mam nadzieję, że takie się pojawią, ponieważ najważniejsze informacje o książce zostały już zawarte w notatce ze strony Muzeum.
Jeśli ktokolwiek ma jakieś pytania dotyczące książki lub chciałby się czegoś dowiedzieć, zachęcam do aktywnego udziału i zapraszam do dyskusji. Książkę będzie można nabyć na miejscu, a dla tych, którzy chcieliby ją kupić wcześniej, informuję, że dostępna jest przez stronę internetową Muzeum Auschwitz.
Oczywiście podczas spotkania postaram się opowiedzieć jak najwięcej i podzielić się wiedzą, ile tylko słuchacze będą mieli ochotę wysłuchać.