Rozmowa ze śląskim poetą, prozaikiem, rudzkim wieszczem stale wspierającym rozwój kultury w mieście, autorem 12 książek, współzałożycielem grupy literackiej ECCE, współtwórcą galerii działań KREKOT, laureatem kilku konkursów literackich, współredaktorem oraz redaktorem kilkunastu wydawnictw związanych tematycznie ze Śląskiem, a na co dzień - dyrektorem Miejskiej Biblioteki Publicznej oraz mieszkańcem Rudy Śląskiej – Krystianem Gałuszką, jednym z Kamratów Rudzkich roku 2010.
Jako pisarz w swoich utworach niejednokrotnie opiewa pan nie tylko Śląsk, ale właśnie swoje miasto - Rudę Śląską. Z czego czerpie Pan inspirację? Dlaczego ta właśnie tematyka Pana zainteresowała?
Pozwolę sobie zacytować malarza Piotra Pilawę – Maluję to co widzę… Jakby mieszkał nad morzem to pewnie malowałby morze. On maluje miejsce w którym jest, tak i ja w przenośni maluję miejsce w którym jestem, w którym są wszyscy moi znajomi bliżsi, dalsi, rodzina. W Rudzie Śląskiej o tyle fajne jest to, że z punktu widzenia pisarza jest to teren dziewiczy, a i konkurencja jest znikoma. Miasto jest stosunkowo młode, tak i zainteresowanie nim jest małe. Kto ma pisać o mieście, jak nie mieszkaniec? Oczywiście są miasta na ziemi, które budzą fascynacje osób, które tam nie mieszkają, ale to są mega ośrodki typu Nowy Jork, Rzym, Barcelona. Miejskie ośrodki zazwyczaj opiewane są przez samych mieszkańców.
Tak więc sięgnijmy do początków… Jak w takim razie zrodziła się w panu ta liryczna pasja? Dlaczego młody człowiek pewnego dnia zaczyna pisać wiersze, tworzyć?
W każdym młodym człowieku rodzi się coś takiego… Jest to słynny moment inicjacyjny, gdzieś tam pod koniec podstawówki - dzisiaj gimnazjum, a z początku ogólniaka. Młody człowiek bombardowany chemią, jak i innymi zdarzeniami jest zachłyśnięty. Gdzieś tam pojawia się jakaś miłość, zakochanie, zachłyśnięcie się światem, seksualnością, idolami, pięknem co powoduje, że chcemy odreagować. W tym momencie życia każdy jest poetą, każdy pisze wiersz. Niekoniecznie na papierze, czy komputerze. Ja po prostu chwyciłem za pióro.
A kiedy wyszło pierwsze dzieło spod pana ręki?
Dzieło to za mocno powiedziane. Od kiedy pamiętam pisałem, choć początkowo na samo słowo poezja robiło mi się słabo. Jeszcze w szkole podstawowej kiedy mieliśmy przeczytać jakiś wiersz, czy go nie daj Boże zinterpretować było to przeżycie makabryczne, tak dla mnie, jak dla wszystkich moich przyjaciół niedoli. Dla każdego ucznia poezja jest traumatycznym przeżyciem. Później jednak, gdy dorastałem, odkryłem związaną z nią interesującą przestrzeń. Gdzieś tam autorem ciekawym dla mnie był Stachura. Pod koniec lat 70. Pałac Młodzieży w Katowicach organizował konkurs poetycki. Na jedną z edycji napisałem wiersz związany z tym autorem, który miał szczęście zająć drugie miejsce i tym sposobem okazało się, że może to pisanie nie jest takie głupie. Jak mówi mój znajomy – dla ludzi największym nieszczęściem jest to, kiedy uwierzą, że potrafią pisać. No i ja uwierzyłem, że umiem pisać (śmiech).
Każdy artysta ma swojego idola, kogoś kim się w pewnym sensie inspiruje na różnych etapach życia. Czy dla pana któryś z poetów jest, czy był takim idolem?
Nie będę tutaj oryginalny. W literaturze polskiej osobą, którą uważam za absolutnego maksa, przed którym chylę czoło, jest oczywiście Różewicz. Każdy z nas odkrywa dla siebie pewne nazwiska. Ja Stachurę odkryłem jeszcze kiedy żył. Dopiero po śmierci zrobiło się o nim głośno. Dla siebie odkryłem również Szymborską, chociaż była już znaną pisarką. Ponadto czytam wiersze mniej znane, o których nikt nie słyszał. W ten sposób uczestniczę we współczesnym życiu literatury miejsca, Śląska. Siłą rzeczy czytam również wiersze znajomych poetek, poetów, o których generalnie nikt nie będzie słyszał. Nierzadko nie są one nawet publikowane, to wiersze chwili gdziekolwiek bądź prezentowane. To wiersze ulotne, bardzo poetyckie, one przemykają tam gdzieś przez ten kosmos.
A czy w Rudzie Śląskiej istnieje jakiś obiekt, który pana równie mocno inspiruje?
Ostatnio takim moim hoplem stał się wielki piec. Dla nas to jest swego rodzaju niezauważalna tapeta, która widnieje na błękicie, czy szarzyźnie nieba. A jak się tak na chwilę zatrzymamy, popatrzymy na ten piec i uzmysłowimy sobie co to za piec, skąd on się wziął, jak on wygląda, że jeszcze trwa, jakie funkcje spełniał i ile trzeba było energii, myśli ludzkiej, pracy by żył i funkcjonował, odkryjemy w nim to coś. Ten piec jest rozmową z przeszłymi pokoleniami, z której nie możemy zrezygnować.
Kiedy zdał pan sobie sprawę z tego, że jest dobry w tym co robi? Czy była to pewna nagroda, wyróżnienie?
Kiedy ktoś coś robi zawodowo, nabywa wprawy i zaufania do siebie. A, że ja cały czas pisałem, to siłą rzeczy wyrobiłem sobie pewien smak. Im człowiek jest starszy, tym z większą uwagą pracuje nad swoją rzeczą. W dzisiejszych czasach każdy może napisać wiersz. Aktualnie nawet biała kartka uważana może być za sztukę. Kłopoty zaczynają się w chwili prezentacji. Człowiek wystawia się na uwagi innych, na krytykę, choć ta także jest niezwykle ulotna. Problem polega na tym, że do tej niezapisanej tabliczki, którą każdy z nas zapełnia, po pewnym czasie ktoś może sięgnąć. Moim zdaniem osoby starsze piszą mniej. Jak ktoś jest młody to strzela tymi wierszami na lewo, na prawo. Człowiek starszy dłużej pracuje nad danym tekstem. Jakkolwiek efekt może być różny.
A więc, co powinien zawierać dobry wiersz? Czy forma ta, choć krótka, jest trudną formą przekazu?
Z jednej strony wiersz ze względu na swoją krótką treść jest trudną formą przekazu. Z drugiej jednak wystarczy poczekać, aż w głowie wszystko się poukłada i dopiero jak przejdzie na papier staje się formą obrobioną. Wiersz jest formą bardzo ulotną, tym bardziej gdy się jej nie zapisze. Dobry powoduje wrażenie przyjemnego dotyku, pochylenia się nad rzeczywistością. W poezji to jest piękne. Dla twórcy jest to o tyle niebezpieczne, że kiedy sam tworzy, czasem wydaje mu się, że pewne frazy sa jego własnymi, po czym okazuje się, że pochodzą z zasłyszanych rozmów, przeczytanych książek, obejrzanych filmów…
Pisze pan liryką, prozą, jednak co jest panu bliższe? Te powieści, czy jednak wiersze?
Wydałem 12 książek, z czego tylko dwie powieści. Dużo łatwiej pisze się niepowieść. Pisanie powieści jest rzeczą trudną. Trzeba więcej czasu poświęcić, więcej uwagi. Materia, na którą patrzymy, jest dosyć rozległa. Trudnością jest to, że w pewnym sensie wszystko już gdzieś tam było. Każdy z nas cytuje siebie w opozycji do innych cytatów. W liryce można się powtarzać, pisząc wiersz można napisać wszystko, zaś w prozie autor musi pokazać, że już nie jest taki głupi. Tempo świata, wielorakość komunikacji, interakcji jest nieporównywalna do tego co było 5, 50, 100 lat temu. Autor musi być cały czas zrozumiały. Proza musi być także ciekawa, estetyczna, etyczna. Pytanie brzmi po co my w ogóle piszemy? Dla pieniędzy? W sumie jest to jakiś pomysł. W moim jednak przypadku odpowiedź była inna i prostsza. Jest to pewien gest miłości, uściśnięcie ręki drugiego człowieka. Ja to próbuję robić, choć nie zawsze udaje mi się ten uścisk przekazać.
Pana styl jest dosyć specyficzny. Pisze pan po polsku, jednak w wykreowanych zdaniach pojawiają się śląskie akcenty…
Myślimy w języku. W związku z tym, że naumiałem się jakoś tam języka polskiego, lepiej czy gorzej, już też częściowo myślę po polsku, jednak tym pierwszym moim językiem, wewnętrznym, jest język śląski. Czasem się gdzieś tam ociera, w świadomy sposób jest wyciągany na wierzch. Raz, kiedy organizowaliśmy razem z Piotrem Pilawą spotkanie w MCK-u, pozwoliłem sobie przetłumaczyć jeden ze swoich wierszy na język śląski. Ku mojemu zdumieniu widownia zareagowała aplauzem na stojąco. Byłem zszokowany tą wielką potrzebą usłyszenia tekstu w gwarze, nie jakiejś tam fraszki, czy innej formy rozrywkowej, a lirycznej. Dało mi to wiele do myślenia, efektem czego jest realizowana w tym roku przez bibliotekę ósma edycja Regionalnego Konkursu Poetyckiego po Ślonsku im. ks. Bończyka. Wcześniej wydaliśmy również almanach, w którym znalazły się wiersze pisane gwarą. Ja sam napisałem dwa, czy trzy wiersze po śląsku.
A potrafi pan posługiwać się taką typową gwarą?
Niestety nie, mój język śląski jest już przenicowany, potracony, pogubiony, choć jak jestem w środowisku, które mówi po śląsku to jo to rozumia co oni godają. Na co dzień nie godom po ślonsku z tego względu, że pracuję w określonym środowisku, a i w domu ten śląski jest dosyć ułomny. Czasami jedynie używany do potwierdzenia rzeczywistości „ja, ja”, zamiast „tak, tak”.
Jakie dla pana było największe wyróżnienie?
No Nobel byłby dobry, ale Nobla nie mam (śmiech). Nie dostałem takiej nagrody, z której jestem bardzo dumny, nagrody, która by łaskotała moją dumę. Wyróżnieniem jest dla mnie to, jak ktoś kto w moich oczach jest dobry w jakiejś robocie i mówi - kurde fajnieś to zrobił. Takim autorytetem dla mnie literackim, ale nie tylko, bo i artystycznym oraz etycznym, jest pan Henryk Waniek. Dlatego jego pochwała dotycząca albumu, który wydaliśmy wraz z Piotrem Pilawą - „Malarska opowieść z gornego miasta na Śląsku”, (gorne, czyli górnicze, czyli górne), była dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Było to swego rodzaju nominacja. Co za różnica, czy wyróżnienie ma charakter formalny, czy też ktoś tam powie - wiesz wczoraj czytałem twój wiersz, fajny był! Ważne by słowa te były szczere. Każdy potrzebuje potwierdzenia, że to co robi jest dobre.
Czy ostatnio podjął się pan jakiegoś nowego wyzwania, a może zamierza się pan podjąć?
Ostatnim takim wyzwaniem, które się przede mną pojawiło, jest objęcie prowadzenia miesięcznika społeczno - kulturalnego ŚLĄSK, w którym mam być redaktorem naczelnym. Poprowadzenie, w mojej ocenie, pewnej grupy mistrzów w sztuce pisania jest strasznie pozytywne i gdzieś tam podnieca moją pychę artystyczną. A że mam już swoje lata i wiem, że te miłe chwile podniety są miłe jedynie przez chwilę, cieszy mnie ta propozycja. A później następuje ciężka praca, trudna, tym bardziej, że jest to funkcja społeczna. Ale z drugiej strony wiemy, że praca sama w sobie jest piękna.
Jeszcze może kilka słów o współpracy z innymi artystami. Z kim i przy czym pracowało się panu najlepiej?
Z dużym zadowoleniem współpracuje mi się z Piotrem Pilawą. Razem wydaliśmy album, którego efekt był niebywały, ale i sama jazda tym samym pociągiem w trakcie tej roboty była wielką przyjemnością i wyzwaniem. To Piotr wziął mnie w tę podróż. Ja włożyłem swoją cegiełkę związaną z tekstem, koncepcją, realizację, czy pozyskaniem środków pieniężnych. Efekt tej podróży można zobaczyć we wszystkich bibliotekach ościennych, również w naszej, centralnej. Wszystkich więc zapraszam do zaznajomienia się z tym tytułem.
Jakie plany na przyszłość?
Teraz dwie rzeczy literacko mnie meczą. Choć na razie to są jedynie projekty. Pierwszą rzeczą, w której nie napisałem na razie ani jednego zdania, jest powieść, którą buduję na razie w głowie. Przedmiotem myśli jest sztolnia dziedziczna, wybudowana na przełomie XVIII/XIX wieku, która łączyła Chorzów z morzem (dzięki Kanałowi Kłodnickiemu i Odrze oczywiście). Ta sztolnia była przedsięwzięciem niebywałym jak na tamte czasy. Pod względem inżynieryjnym był to największy tego typu projekt w Europie. Jednak pewne fatum ciążyło nad sztolnią i w finale nie spełniała funkcji, dla których powstała. Drugi temat to bardziej przygoda poetycka, ale prozą. Historia miejsca w którym jesteśmy. Proza, ale gdzieś tam poetycko okraszona zdjęciami, czy rysunkami artystów związanych z rzeczywistością miejsca w którym żyjemy, jego codziennością. Być może najpierw powstanie temat drugi, może utwory powstaną równolegle, a może nic z tego nie będzie.
Czego panu życzyć?
Zdrowia oczywiście! Marzy mi się przygoda z filmem, zrealizowanym na podstawie jednej mojej powieści. Konkretnej powieści. Ostatnio jestem pod wielkim wrażeniem filmu pana Lecha Majewskiego – Młyn i krzyż. Jednak, na razie nie chce mi się o to zabiegać. Na takie przedsięwzięcie potrzebne są ogromne środki, jak i poświęcenie. Chodzi o pokazanie magiczności miejsca, w którym mieszkamy oraz postaci Karola Goduli, bo to mu się właściwie należy.